Forum www.chataczarownic.fora.pl Strona Główna www.chataczarownic.fora.pl
życie po życiu, ezoteryka
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy     GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

babcia gra w karty...

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.chataczarownic.fora.pl Strona Główna -> Śmiechoterapia
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
NianiaOgg
szeptucha ADMIN



Dołączył: 11 Mar 2013
Posty: 5860
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 22:55, 11 Mar 2013    Temat postu: babcia gra w karty...

Wyprawa Czarownic, Terry Pratchett. fragment.
Cytat:
Kiedy babcia Weatherwax się obudziła, słońce zawisło juŻ nisko nad horyzontem, wielkie i czerwone. Rozejrzała się niespokojnie spod osłony ronda kapelusza. Czy ktoś zauwaŻył, Że spała? Zasypianie w ciągu dnia to coś, co robiły wyłącznie stare kobiety, babcia Weatherwax zaś bywała starą kobietą tylko wtedy,
kiedy słuŻyło to jej celom.
Jedynym widzem był Greebo, zwinięty w kłębek na leŻaku niani. Jego zdrowe oko wpatrywało się w babcię, jednak nie było tak straszne jak mlecznobiałe spojrzenie ślepego oka.
- RozwaŻałam moŻliwe strategie - mruknęła na wszelki wypadek.
ZłoŻyła ksiąŻkę i ruszyła do swojej kajuty. Dostały nieduŻą. Niektóre z kabin na statku wydawały się ogromne, ale po ziołowym winie i innych zdarzeniach babcia nie miała jakoś ochoty, by rzucać Wpływ i trafić do jednej z nich.
Magrat i niania Ogg siedziały na koi, milcząc ponuro.
- Jestem trochę głodna - oznajmiła babcia. - Po drodze wyczułam jakiś gulasz, więc moŻe chodźmy i przekonajmy się, jak smakuje. Co wy na to?
Obie czarownice wbijały wzrok w podłogę.
- Pozostają nam dynie - powiedziała Magrat. - No i jest chleb krasnoludów.
- Zawsze jest chleb krasnoludów - odparła odruchowo niania. Podniosła głowę. Jej twarz była maską wstydu.
- Wiesz, Esme... Tego... Pieniądze...
- Pieniądze, jakie ci oddałyśmy, Żebyś dla bezpieczeństwa trzymała je w swoich reformach? - upewniła się babcia.
Coś w sposobie prowadzenia tej rozmowy sugerowało, Że to pierwsze kamyki, które lecą w dół przed prawdziwą lawiną.
- O tych właśnie pieniądzach mówię... eee...
- Pieniądze w skórzanej sakiewce, które miałyśmy wydawać z najwyŻszą rozwagą?
- Bo widzisz... Tych pieniędzy...
- Ach, o te pieniądze ci chodzi.
- ...ich nie ma...
- Okradli cię?
- Ona uprawiała hazard! - oświadczyła Magrat tonem pełnym oburzenia i grozy. - Z męŻczyznami!
- To nie był hazard! - zaprotestowała niania Ogg. - Nie zajmuję się hazardem.
Ale oni fatalnie grali w karty. Wygrywałam jedno rozdanie za drugim.
- Ale straciłaś pieniądze - przypomniała jej babcia.
Niania Ogg znowu zwiesiła głowę i wymruczała coś pod nosem.
- Co? - Babcia nie dosłyszała.
- Mówiłam, Że wygrywałam prawie bez przerwy. A potem pomyślałam sobie, co tam, przecieŻ przyda się nam trochę pieniędzy, Żeby, no wiesz, Żeby je wydać w mieście. A zawsze byłam dobra w Okalecz Pana Cebulę...
- Więc postanowiłaś zagrać o duŻą stawkę?
- Skąd wiesz?
- Takie miałam przeczucie - odparła znuŻonym głosem babcia. - I nagle szczęście zaczęło sprzyjać innym. Mam rację?
- To było niesamowite - zapewniła niania.
- Hm.
- W kaŻdym razie to nie hazard. Nie uwaŻałam tego za hazard. Strasznie marnie grali, kiedy zaczynaliśmy. Gra z kimś, kto nie umie grać, to przecieŻ Żaden hazard, tylko zdrowy rozsądek.
- W sakiewce było prawie czternaście dolarów - oświadczyła Magrat. - Nie licząc zagranicznych pieniędzy.
- Hmm.
Babcia Weatherwax usiadła na koi i zabębniła palcami o deskę, zapatrzona w dal. Określenie „szuler” nie dotarło jakoś na jej stronę Ramtopów, gdzie mieszkali ludzie przyjaźni i bezpośredni. Kiedy spotykali zawodowego oszusta, z sympatią
przybijali mu ręce do stołu i nie pytali, jak go nazywać. Ale ludzka natura wszędzie jest taka sama.
- Nie gniewasz się, Esme? Prawda? - zapytała niespokojnie niania Ogg.
- Hmm.
- Kiedy juŻ wrócimy do domu, szybko zamówię sobie nową miotłę.
- Hm... Co!?
Kiedy straciła wszystkie pieniądze, postawiła swoją miotłę -wyjaśniła tryumfująco Magrat.
- Czy w ogóle zostały nam jakieś pieniądze? - spytała babcia. Szybkie przeszukanie rozmaitych kieszeni i nogawek ujawniło czterdzieści siedem pensów.
- Dobrze - rzekła babcia. Zebrała wszystko. - To powinno wystarczyć.
Przynajmniej na początek. Gdzie są ci męŻczyźni?
- Co chcesz zrobić? - zaniepokoiła się Magrat.
- Idę grać w karty - oznajmiła babcia.
- Nie moŻesz! - zawołała młodsza czarownica, rozpoznając błysk w oku starszej koleŻanki. - Na pewno spróbujesz uŻyć czarów, Żeby wygrać! A nie wolno uŻywać czarów do wygrywania! Nie wolno naruszać praw przypadku! To haniebne!
***
Statek był praktycznie pływającym miastem, a w balsamicznym nocnym powietrzu nikt specjalnie nie spieszył się do kajut. Płaski pokład pełen był grupek krasnoludów, trolli i ludzi wypoczywających wśród ładunku. Babcia wymijała ich,
zmierzając do długiego salonu biegnącego przez całą prawie długość statku. Z wnętrza dobiegał wesoły gwar.
Statki rzeczne były najszybszym i najwygodniejszym środkiem transportu w promieniu setek mil. Korzystali z nich, jak by to ujęła babcia Weatherwax, róŻni. A na tych płynących w dół rzeki zawsze tłoczyli się osobnicy umiejętnie korzystający z wszelkich Życiowych okazji, zwłaszcza kiedy nadchodziła Tłusta Pora Obiadowa.
Przypadkowy widz mógłby pomyśleć, Że drzwi do salonu mają magiczną moc.
Kiedy babcia Weatherwax zbliŻała się do nich, kroczyła tak, jak kroczyła zawsze.
Kiedy je minęła, nagle stała się zgarbioną, kuśtykającą staruszką, na której widok wzruszyłoby się kaŻde serce z wyjątkiem najbardziej niegodziwego.
ZbliŻyła się do baru i znieruchomiała nagle. Za ladą umocowano największe lustro, jakie w Życiu widziała. Przyjrzała mu się z obawą, ale wyglądało na bezpieczne. Zresztą musiała zaryzykować.
Przygarbiła się trochę bardziej i skierowała do barmana.
- Eskizee mua, młody homme - zaczęła.
Barman zerknął na nią obojętnie i nadal polerował kieliszki.
- Co mogę dla ciebie zrobić, starucho? - zapytał. Jedynie najlŻejsza sugestia błysku pojawiła się w starczo ogłupiałych oczach babci.
- Och... Rozumiesz mnie?
- RóŻni pływają po rzece.
- Pomyślałam sobie, Że moŻe byłbyś tak miły i wypoŻyczył mi talię... o ile pamiętam, nazywa się to: karty - poprosiła babcia drŻącym głosem.
- Chcesz pograć w Czarnego Piotrusia, co? - domyślił się barman.
Lodowaty ognik znów błysnął w oczach babci.
- Nie. Postawię sobie pasjansa. Chcę spróbować się go nauczyć. Sięgnął pod kontuar i rzucił w jej stronę przybrudzoną talię.
Podziękowała wylewnie i podreptała do małego stolika w cieniu. Na
poplamionym alkoholem blacie rozłoŻyła przypadkowo kilka kart i przyjrzała się im uwaŻnie.
Po ledwie kilku minutach poczuła delikatny dotyk na ramieniu. Podniosła głowę i spojrzała w twarz tak przyjazną i szczerą, Że jej posiadaczowi kaŻdy chętnie poŻyczyłby pieniędzy. Kiedy się odezwał, w ustach błysnął mu złoty ząb.
- Przepraszam bardzo, mateczko - powiedział. - Ale moi przyjaciele i ja... - skinął w kierunku kilku serdecznie uśmiechniętych twarzy przy sąsiednim stoliku - ...czulibyśmy się spokojniej, gdybyś się do nas dosiadła. PodróŻ moŻe być niebezpieczna dla samotnej kobiety.
Babcia Weatherwax uśmiechnęła się do niego z sympatią, po czym machnęła ręką na karty.
- Nie mogę się nauczyć, czy te jedynki są warte mniej, czy więcej od obrazków - wyznała. - Kiedyś własnej głowy zapomnę.
Zaśmiali się wszyscy. Babcia pokuśtykała do ich stolika. Zajęła puste krzesło, przez co lustro znalazło się za jej prawym ramieniem.
Uśmiechnęła się znowu, tym razem do siebie, i pochyliła zaciekawiona.
- Wytłumaczcie mi - poprosiła -jak się gra w tę grę.
***
Wszystkie czarownice zdają sobie sprawę z potęgi opowieści. Wręcz wyczuwają opowieści, tak jak kąpiący się w małym stawie wyczuwa niespodziewane muśnięcie pstrąga.
Wiedza, jak toczy się opowieść, to niemal wygrana bitwa.
Na przykład: kiedy osoba w oczywisty sposób naiwna siada przy stole z trójką doświadczonych szulerów i pyta: „Więc jak się gra w tę grę?”, jest jasne, Że ktoś dozna takiego wstrząsu, Że aŻ zęby mu powypadają.
***
Magrat i niania Ogg siedziały obok siebie na wąskiej koi. Niania z
roztargnieniem drapała po brzuchu Greeba, który mruczał.
- Wpędzi się w straszne kłopoty, jeśli uŻyje czarów, Żeby wygrać - powiedziała Magrat. - A wiesz, jak nie znosi przegranych - dodała.
Babcia Weatherwax nie umiała przegrywać. Z jej punktu widzenia
przegrywanie było czymś, co przytrafiało się tylko innym.
- To jej eggo - wyjaśniła niania Ogg. - KaŻdy ma jakieś. Eggo, znaczy. A ona ma strasznie wielkie. Oczywiście, czarownicy wypada mieć wielkie eggo.
- Na pewno uŻyje czarów.
- Korzystanie z magii w grach losowych to kuszenie Losu - stwierdziła niania. - Oszukiwanie jest w porządku. To właściwie uczciwe. Rozumiesz, kaŻdy moŻe oszukiwać. Ale czary... to naprawdę kuszenie Losu.
- Nie - odparła posępnie Magrat. - Wcale nie Losu. Niania Ogg zadrŻała.
- Chodźmy - rzekła Magrat. - Nie moŻemy jej na to pozwolić.
- To przez to jej eggo - mruczała niepewnie niania Ogg. - Okropna rzecz, takie wielkie eggo.
***
- Mam trzy małe obrazki królów i im podobnych i trzy te śmieszne karty numer jeden.
Trzej męŻczyźni rozpromienili się i mrugnęli do siebie nawzajem.
- To potrójny cebula! - zawołał ten, który przyprowadził babcię do stołu. Jak się okazało, naleŻało zwracać się do niego: pan Frank.
- A to dobrze? - spytała babcia.
- Znów pani wygrała, droga pani! Przysunął jej stos pensów.
- Ojej... - zdziwiła się babcia. - To znaczy, Że mam juŻ... ile to będzie... prawie pięć dolarów?
- Nie mogę tego pojąć - zapewnił pan Frank. - Chyba rzeczywiście szczęście sprzyja początkującym.
- Jeśli potrwa dłuŻej, wkrótce będziemy biedakami - stwierdził jeden z jego towarzyszy.
- Zedrze nam płaszcze z grzbietów, nie ma co - dodał drugi. - Cha, cha.
- MoŻe powinniśmy się wycofać? - zaproponował pan Frank. - Cha, cha.
- Cha, cha.
- Cha, cha.
- Och, pograjmy jeszcze. - Babcia uśmiechnęła się promiennie. - Właśnie zaczynam rozumieć, o co w tym chodzi.
- W takim razie niech pani da nam realną szansę odegrania się trochę - powiedział pan Frank. - Cha, cha.
- Cha, cha.
- Cha, cha.
- Cha, cha. MoŻe stawka po pół dolara? Cha, cha?
- Przypuszczam, Że zechce postawić całego dolara. Taka szlachetna dama... - rzucił od niechcenia trzeci męŻczyzna.
- Cha, cha!
Babcia spojrzała na stos drobnych monet. Przez chwilę zdawała się wahać, ale potem, zauwaŻyli, uświadomiła sobie: ile moŻe stracić, jeśli tak jej idzie karta?
- Tak! - zawołała. - Stawka po dolarze. - Zarumieniła się. - To rzeczywiście podniecające, prawda, panowie?
- Tak - zgodził się pan Frank. Przysunął sobie talię. Rozległ się przeraźliwy hałas. Wszyscy trzej spojrzeli za bar, gdzie odłamki lustra sypały się na podłogę.
- Co się stało?
Babcia uśmiechnęła się do niego ze słodyczą. Wydawało się, Że nawet się nie obejrzała.
- Pewnie to szkło, które wycierał, wypadło mu z ręki i uderzyło prosto w lustro - domyśliła się. - Mam nadzieję, Że nie będzie musiał go spłacać ze swojej pensji. Biedny chłopak.
MęŻczyźni porozumieli się wzrokiem.
- Grajmy - powiedziała. - Mój dolar juŻ czeka.
Pan Frank raz jeszcze zerknął nerwowo na pustą ramę. Potem wzruszył ramionami.
Ten ruch musiał coś gdzieś urwać. Zabrzmiał stłumiony trzask, jakby łapka na myszy odprawiała ostatnie rytuały. Pan Frank zbladł i chwycił się za rękaw. Na podłogę wypadł mały metalowy aparat, cały ze spręŻyn i pogiętego drutu. Wplątany między nie tkwił pognieciony as kubkowy.
- Oj! - mruknęła babcia.
***
Magrat zajrzała przez okno do salonu.
- Co teraz robi? - syknęła niania Ogg.
- Znowu się uśmiecha - odparła Magrat. Niania Ogg pokręciła głową.
- Eggo - westchnęła.
***
Babcia Weatherwax prezentowała styl gry, który doprowadza do obłędu zawodowych hazardzistów całego multiwersum. Trzymała karty o kilka cali od twarzy, złoŻone tak, Że wystawał tylko skrawek kaŻdej z nich. I patrzyła na nie, jakby wyzywała, by spróbowały ją urazić. Nigdy nie spuszczała z nich wzroku -chyba Że po to, by obserwować rozdawanie.
I za długo się zastanawiała. I nigdy, ale to nigdy nie ryzykowała. Po dwudziestu pięciu minutach przegrała dolara, a pan Frank był zlany potem. Babcia juŻ trzy razy bardzo grzecznie zwróciła mu uwagę, Że omyłkowo rozdał karty ze spodu talii, a takŻe poprosiła o nową, bo „niech pan spojrzy, te tutaj mają takie małe
znaczki na grzbietach”.
Najgorsze były jej oczy. Trzy razy spasował z całkiem dobrym trzykartowym cebulą tylko po to, by się przekonać, Że ona trzyma nędznego podwójnego bajgla. Za trzecim razem, przekonany, Że rozpracował jej sposób gry, sprawdził i wpakował przyzwoity kolor w paszczę pięciokartowego cebuli, który stara wiedźma musiała
zbierać od wieków. A potem... kostki mu pobielały... potem ta straszna, okropna starucha powiedziała:
- Wygrałam? Ojej, ale mam szczęście!
Później zaczęła nucić, kiedy patrzyła w karty. Normalnie wszyscy trzej ucieszyliby się tylko. Gracze, którzy stukają w zęby, unoszą brwi czy pocierają ucho są cenni jak pieniądze w skarpecie pod materacem - dla człowieka, który potrafi odczytywać takie sygnały. Ale ta starucha była przejrzysta niczym gruda węgla. Za to
jej nucenie... irytujące. Człowiek odruchowo próbował podchwycić melodię. AŻ mrowiła w zębach. I ledwie się obejrzał, a ona wykładała nędzny łamany kolor przed jego jeszcze nędzniejszym dwukartowym cebulą i mówiła:
- Jak to? Znowu ja?
Pan Frank gorączkowo usiłował sobie przypomnieć, jak się gra w karty bez aparatu w rękawie, poręcznego lustra i znaczonej talii - wciąŻ atakowany nuceniem przypominającym zgrzyt paznokcia po tablicy.
W dodatku ta upiorna istota nawet nie wiedziała, jak się gra na powaŻnie.
Po godzinie wygrywała cztery dolary.
- Szczęściara ze mnie - powiedziała, a pan Frank ugryzł się w język.
I w końcu dostał z ręki wielkiego cebulę. Nie istniał Żaden realny sposób przebicia wielkiego cebuli. Coś takiego zdarza się człowiekowi raz czy dwa razy w Życiu.
A ona spasowała! Ta stara ropucha spasowała! Zrezygnowała z jednego nieszczęsnego dolara i spasowała!
***
Magrat znowu zajrzała przez szybę.
- Co się dzieje? - spytała niania.
- Wszyscy są chyba bardzo rozgniewani. Niania zdjęła kapelusz, wyjęła z niego fajkę, zapaliła i wyrzuciła zapałkę za burtę.
- No tak. Na pewno nuci, zapamiętaj moje słowa. Esme ma bardzo irytujący styl nucenia. - Niania była wyraźnie zadowolona. - Zaczęła juŻ czyścić sobie ucho?
- Chyba nie.
- Nikt tak nie czyści ucha jak Esme.
***
A teraz czyściła ucho!
Czyściła bardzo elegancko, jak dama, i pewnie - stara kwoka - nawet nie zdawała sobie sprawy, Że to robi. Co chwilę wsuwała do ucha i obracała dyskretnie mały palec. Wydawał dźwięk, jakby ktoś nacierał kredą mały kij bilardowy.
To było działanie zaczepne, nie ma co... W końcu wszyscy zaczęli się łamać...
Znów spasowała! A poświęcił piekielne pięć piekielnych minut, Żeby zebrać piekielnego podwójnego cebulę!
***
- Pamiętam - mówiła niania Ogg - Że kiedy przyszła do nas na przyjęcie z okazji koronacji króla Verence'a, bawiliśmy się w Goń Sąsiada Korytarzem.
Goniłyśmy się z dziećmi o pół pensa. OskarŻyła Jasonowego najmłodszego, Że oszukuje, i dąsała się przez cały tydzień.
- A oszukiwał?
- Chyba tak - odparła z dumą niania. - Kłopot z Esme polega na tym, Że nie potrafi przegrywać. Nie ma praktyki.
- Lobsang Dibbier (zdaje się że Pratchett czytał Lobsanga Rampę Wink) twierdzi, Że czasami trzeba przegrać, by wygrać -
oświadczyła Magrat.
- Brzmi głupio - stwierdziła niania. - To coś z buddyzmu yen, tak?
- Nie. Buddyści yen to ci, którzy twierdzą, Że trzeba mieć mnóstwo pieniędzy, Żeby wygrać - wyjaśniła Magrat. - W Drodze Skorpiona metodą zwycięstwa jest przegrywanie wszystkich walk prócz ostatniej. UŻywasz siły przeciwnika przeciw niemu.
- Znaczy co? Zmuszasz go, Żeby sam się uderzył? Według mnie to głupie.
Magrat rozgniewała się.
- Co ty moŻesz o tym wiedzieć? - rzuciła z nietypową dla siebie irytacją.
- Co?
- Mam tego dość! Przynajmniej staram się nauczyć czegoś nowego! A nie tyranizuję ludzi bez przerwy i nie mam paskudnego usposobienia!
Niania Ogg wyjęła fajkę z zębów.
- PrzecieŻ ja nie mam takiego usposobienia - zauwaŻyła łagodnie.
- Nie mówiłam o tobie.
- No cóŻ, Esme zawsze miała paskudne. To dla niej stan naturalny.
- I prawie nigdy nie rzuca czarów. Po co być czarownicą, jeśli się nie czaruje?
Dlaczego nie korzysta z magii, Żeby pomagać ludziom?
Niania przyjrzała się jej przez obłok fajkowego dymu.
- Bo pewnie wie, jaka byłaby w tym dobra - wyjaśniła. - Znam ją od bardzo dawna. Znałam całą jej rodzinę. U Weatherwaxów wszyscy mieli talent do czarów, nawet męŻczyźni. Rodzili się z magicznymi zdolnościami. Taka klątwa. Poza tym ona
uwaŻa, Że nie da się pomóc ludziom czarami. Nie tak jak trzeba. I to teŻ jest prawda.
- Więc po co...?
Niania pogrzebała w fajce zapałką.
- O ile pamiętam, przyszła ci pomagać, kiedy w twojej wiosce wybuchła zaraza. Pracowała dzień i noc. Nie słyszałam jeszcze, Żeby nie leczyła kogoś chorego, kto tego potrzebuje. Nawet jeśli, no wiesz, jeśli ropieje. A kiedy ten wielki stary troll, co mieszka pod Złamaną Górą, przyszedł szukać pomocy, bo Żona mu zaniemogła, a wszyscy rzucali w niego kamieniami, to pamiętam, Że właśnie Esme z nim poszła i odebrała dziecko. A kiedy stary druciarz Hopkins rzucił w nią kamieniem, to wkrótce potem nocą coś rozdeptało mu na płasko stodołę. Esme zawsze powtarza, Że nie moŻna ludziom pomóc czarami, ale moŻna przez skórę. To znaczy
robiąc coś naprawdę.
- Nie mówię, Że nie jest w głębi serca miłą osobą... - zaczęła Magrat.
- Ha! Ale ja mówię. Musiałabyś cały dzień podróŻować, Żeby znaleźć kogoś o paskudniejszym charakterze niŻ Esme - zapewniła niania Ogg. - Mnie moŻesz wierzyć. Ona dokładnie wie, kim jest. Urodziła się, Żeby być dobra, i wcale jej się to nie podoba.
Stuknęła fajką o reling i wróciła pod okno salonu.
- Musisz jedno zrozumieć co do Esme, moja droga - powiedziała. - Ma nie tylko wielkie eggo, ale na dodatek psycholologię. Cieszę się, Że ja nie mam.
***
Babcia wygrywała juŻ dwanaście dolarów. Wszystko w salonie zamarło.
Słychać było stłumione pluskanie łopatek i krzyk podającego tempo.
Po chwili wygrała kolejne pięć dolarów na trzykartowego cebulę.
- Co masz na myśli, mówiąc „psycholologia”? – zdziwiła się Magrat. - Czytałaś ksiąŻki?
Niania nie zwracała na nią uwagi.
- Teraz czekaj - powiedziała. - Zaraz zrobi „tss, tss, tss” pod nosem. To przychodzi po czyszczeniu ucha i zwykle znaczy, Że Esme coś planuje.
***
Pan Frank zabębnił palcami po stole, ze zgrozą uświadomił sobie, Że to robi, i dokupił trzy karty, by ukryć zmieszanie. Stara ropucha chyba nic nie zauwaŻyła. Spojrzał na nową rękę.
Postawił dwa dolary i dokupił jeszcze jedną kartę.
Znowu popatrzył. Jakie są szansę, pomyślał, Żeby jednego dnia dwa razy dostać wielkiego cebulę?
NajwaŻniejsze to zachować przytomność umysłu.
- Myślę - usłyszał własny głos - Że mogę zaryzykować jeszcze dwa dolary.
Zerknął na kolegów. Jeden po drugim posłusznie spasowali.
- No, sama nie wiem... - powiedziała babcia, najwyraźniej zwracając się do swoich kart. - Tss, tss, tss... Jak się to nazywa, no wie pan, kiedy ktoś chce postawić więcej pieniędzy?
- Nazywa się „przebijanie” - odparł pan Frank. Pobielały mu kostki palców.
- To moŻe rzeczywiście przybiję jakieś... no, pięć dolarów. Kolana pana Franka zetknęły się gwałtownie.
- Wchodzę i przebijam dziesięć dolarów.
- To ja teŻ - powiedziała babcia.
- Mogę podwyŻszyć jeszcze o dwadzieścia.
- Ja... - Babcia spuściła głowę, nagle strapiona. -Ja... mam jeszcze miotłę.
Gdzieś w głębi umysłu pana Franka zadźwięczał maleńki dzwonek alarmowy, ale on sam pędził juŻ na oślep do zwycięstwa.
- Zgoda!
RozłoŻył karty na stole. Tłum widzów westchnął.
Pan Frank zaczął zgarniać pieniądze. Palce babci zacisnęły mu się na przegubie.
- Jeszcze nie pokazałam swoich kart - przypomniała z godnością.
- Nie warto - burknął pan Frank. - W Żaden sposób nie moŻe pani przebić wielkiego cebuli.
- Mogę, jeśli zdołam go okaleczyć - odparła babcia. - PrzecieŻ właśnie dlatego ta gra nazywa się Okalecz Pana Cebulę. Prawda? Zawahał się.
- Ale... PrzecieŻ... To moŻliwe tylko wtedy, kiedy ma pani czysty
dziewięciokartowy sekwens - wybełkotał, patrząc jej głęboko w oczy.
Babcia wyprostowała się.
- A wie pan - rzuciła chłodno - faktycznie miałam wraŻenie, Że nazbierałam całkiem sporo tych czarnych szpiczastych. To wystarczy? RozłoŻyła karty. Liczna publiczność syknęła cicho zgodnym chórem.
Pan Frank rozejrzał się gorączkowo.
- Piękna rozgrywka, droga pani - stwierdził starszy dŻentelmen. W tłumie rozległy się oklaski. W duŻym, bardzo kłopotliwym tłumie.
- Eee... tak - przyznał pan Frank. - Tak. Brawo. Szybko się pani uczy, nie ma co.
- Szybciej od pana. Jest mi pan winien pięćdziesiąt pięć dolarów i miotłę.
***
Magrat i niania Ogg czekały na nią, kiedy wyszła z salonu. - Masz swoją miotłę - rzuciła. - I mam nadzieję, Że jesteście spakowane, bo odlatujemy.
- Dlaczego? - zdziwiła się Magrat.
- Bo jak tylko się tu uspokoi, pewni ludzie zaczną nas szukać. Razem pospieszyły do swej malutkiej kajuty.
- Nie uŻywałaś czarów? - spytała Magrat.
- Nie.
- I nie oszukiwałaś? - upewniła się niania Ogg.
- Nie. To tylko głowologia - odparła babcia.
- Ale gdzie się tak nauczyłaś grać? - nie ustępowała niania. Babcia zatrzymała się nagle. Obie czarownice wpadły na nią z rozpędu.
- Pamiętasz, zeszłej zimy, kiedy matula Dismass cięŻko zachorowała, a ja siedziałam przy niej co noc przez prawie miesiąc?
- Tak.
- Kiedy przez miesiąc grasz w Okalecz Pana Cebulę z kimś, kto ma odklejoną siatkówkę w jasnowidzącym oku, to szybko nauczysz się grać jak naleŻy.
[/i]


Ostatnio zmieniony przez NianiaOgg dnia Czw 20:19, 14 Mar 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.chataczarownic.fora.pl Strona Główna -> Śmiechoterapia Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

Skocz do:  

Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001 phpBB Group

Chronicles phpBB2 theme by Jakob Persson (http://www.eddingschronicles.com). Stone textures by Patty Herford.
Regulamin